niedziela, 25 listopada 2012

Magdalena Samozwaniec

Moja przygoda z Magdaleną Samozwaniec rozpoczęła się od opowieści mojej mamy o "Marii i Magdalenie", sama nie miała tej książki, gdyż pożyczyła ją komuś i już do niej nie wróciła. Taki sam los spotkał i moją "Marię i Magdalenę", nabytą z niebywałym trudem, szukałam jej długo i nigdzie nie mogłam dostać, aż wreszcie podczas, któregoś z naszych pobytów w Zakopanym, udało mi się ją kupić w malej księgarni mieszczącej się w głębi bramy od Krupówek. Byłam bardzo szczęśliwa, na okładce znajdował się obraz Wojciecha Kossaka przedstawiający dwie siostrzyczki. Książka pokazała mi obraz bajkowy i sielankowy, mimo pewnych sugestii co do niewierności Wojciecha Kossaka, jak i sercowych rozterek obu sióstr, to jednak mamy tu do czynienia z pięknym życiem, cudownych Kossaków. Po drodze mojej przygody z Madzią było jeszcze kilka pozycji jej autorstwa, poezja Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, książka podarowana mi przez rodziców, aż natrafiłam na książkę Rafała Podrazy "Córka Kossaka Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec". Książka w swych zapowiedziach i recenzjach miała pokazać nie do końca piękny obraz Madzi Samozwaniec, wręcz miała zadać kłam jej wspomnieniom, gdyż zawiera wiele niepochlebnych opinii o pisarce.  Książkę dwa dni temu skończyłam czytać, czy "rozfałszowała" mi mój obraz rodziny Kossaków i samej Madzi... nie sądzę, za to natchnęła mnie do refleksji. Jest to zbiór wspomnień o Magdalenie Samozwaniec, zebrany od osób wielbiących i nienawidzących jej osobę, pokazuje rodzinę Kossaków jako ludzi ze wszystkimi ich wadami i zaletami i należy też pamiętać, że wspomnienia te wygłaszają również ludzie, wiec euforia i jad są w nich obecne, a prawda znajduje się gdzieś po środku i myślę również, że mimo najszczerszych chęci nigdy jej do końca nie odkryjemy. Często myśląc o wielkich tego świata, przypisujemy ich jakby do innego gatunku, nie do końca ludzkiego, a to ludzie my wszyscy, tacy bardzo po ludzku niedoskonali. Czuję też po przeczytaniu tej książki pewnego rodzaju żal i smutek, być może dlatego, że chciałabym w tym okropnym świecie powyobrażać sobie, że można inaczej żyć, a tu tylko ludzie, tylko ludzie, aż żal prawdziwy patrzeć, słuchać i czytać, to smutne...



Moją "Marię i Magdalenę" odkupiłam niedawno, mocno sfatygowaną na targowisku staroci w Spale, moja zdobyta z tak wielkim trudem nie wróciła do mnie... Teraz staram się nie pożyczać nikomu książek, zbyt wiele dla mnie znaczą.
Teraz tak, może troszkę o tym książkowym pisaniu moim, nie będę tu zamieszczać recenzji książek, bo ani ze mnie recenzent, a i tych można znaleźć w internecie tysiące, również takich samozwańczych lepszych i gorszych. Tak więc recenzji jest ogrom i są ogólnie dostępne, a ja nie mam recenzenckich ambicji, więc recenzji nie będzie! Ale za to będę pisać o swoich odczuciach i przemyśleniach, będę się dzielić moimi wrażeniami i refleksjami dotyczącymi książek dla mnie ważnych. Zawsze marzyło mi się należeć do jakiegoś fajnego Klubu Książki, więc tak sobie tutaj poklubuję troszkę, a może ktoś się przyłączy...?

poniedziałek, 19 listopada 2012

Krzesła po renowacji

Stanowisko komputerowe dostało nowe - stare krzesło
Dawno, dawno temu, a może jeszcze dawniej, a może - bardzo dawno temu, tak dawno, że aż wstyd! Obiecałam pokazać skończone krzesła, no więc pokazuję:)
i właśnie temuż pierwszemu krzesłu poświęcam najwięcej uwagi, gdyż kosztowało mnie ono najwięcej pracy
niestety część dziurek po Kołatkach, które w nim zamieszkiwały licznie są nieco wklęsłe, trzeba było nałożyć chyba drugą warstwę szpachli, ale miałam już dość i chciałam jak najszybciej skończyć, więc zostało jak widać
i myślę, że się prezentuje całkiem nieźle jak na stan, w którym je kupiłam, oraz ilość dziur robakowych:)
w oparciu jak znajdę odpowiednie, to dodam jeszcze dwie tralki, ale to w bliżej nieokreślonej przyszłości
i na koniec jeszcze jedno z dwóch pozostałych po skończeniu, one w zasadzie jeśli chodzi o drewno, to były w niezłym stanie, natomiast tapicerka była straszna, teraz są śliwkowe, nawet udało mi się dokupić do saloniku zasłony w identycznym kolorze i z elementem górnym o identycznej fakturze:)

wtorek, 13 listopada 2012

Manekinów ciąg dalszy

Manekiny, to nie tylko te duże, które możemy ubrać, ale i te malutkie do postawienia na szafce, półce, czy stoliku, służące za wieszaczki na klucze, kubeczki, filiżanki, biżuterię i wszystko co nam tylko przyjdzie do głowy. Ja najbardziej jestem zadowolona z mojego wieszaczka, który się nazywa Lilka, a to dlatego, że przywodzi mi na myśl właśnie Lilkę, czyli Marię Pawlikowską - Jasnorzewską, z rysunków zwłaszcza jej siostry Magdaleny Samozwaniec. Strasznie byłam zakochana w opowieściach o rodzinie Kossaków, może dlatego, że wychowywałam się w domu z obrazem Wojciecha Kossaka, a może dlatego, że sama też mam ukochaną siostrę, tego nie wiem. Czytałam różne książki: "Marię i Magdalenę", "Zalotnicę niebieską", także inne książki Samozwaniec, poezję Jasnorzewskiej, aż trafiła mi się książka o samej Magdalenie Samozwaniec...
Nie czytałam jeszcze jej, ale mam wrażenie, że zmieni nico obraz rodziny Kossaków jaki się odmalował w mojej wyobraźni, jest w niej sporo niepochlebnych opinii o Samozwaniec i różne smaczki rodzinne skrzętnie omijane w książkach przez nią pisanych, wiem to wszystko z opisów, ale nie omieszkam przedstawić bliżej jej treści po przeczytaniu.
Manekino-wieszaczek Lilka w moim ulubionym zestawie z filiżankami
Lilka z kubeczkami, to bardziej praktyczny, codzienny zestaw
Manekin z karteczką, można zapisywać na niej zakupy, lub zostawiać wiadomość dla domowników np. zupa w garczku na kuchni, wystarczy podgrzać - smacznego:)
Dość praktyczny jest wieszak na klucze, u mnie stoi na stoliku w przedpokoju
i na koniec mój najnowszy nabytek - czajniczek z kubeczkami, kupiony na wyprzedaży, tu kubeczki są zawieszone już na zwykłym wieszaczku na kubki.
Zamierzam od tej chwili zmienić blog ten nieco, rozbudować w różne kwestie dla mnie ważne, no i poświęcić mu dzięki temu więcej uwagi i czasu. Mam blog o moim wiejskim życiu w zgodzie z przyrodą, niech więc ten będzie o innych aspektach mojego życia. Zaczynam więc jakby od nowa...

piątek, 9 listopada 2012

Manekin a wnętrze

Bardzo chciałam mieć manekina, ale nie przypuszczałam że po pierwsze: będę tak zadowolona z niego, po drugie: że będzie aż tak ładnie wyglądać w sypialni, wreszcie po trzecie: że będzie tak uniwersalny i tu przechodzę do sedna mojego wpisu dzisiejszego:) Otóż, manekin okazał się być wyjątkowo wdzięcznym elementem wnętrza i to takiego, które zmienia się kolorystycznie. Mam różnego koloru narzuty na łóżko, często je zmieniam, bo często moje psy włażą na łóżko i wtedy niestety trzeba prać,  nie mam zamiaru im tego zabraniać, bo czepią z tego powodu nieopisaną radość, ale prać trzeba częściej niestety. Podczas tych zmian narzut, a co za tym idzie zmian kolorów, przychodzi z pomocą manekin, którego bardzo łatwo można wystylizować odpowiednio do danej chwili. Aktualnie jest ubrany na błękitno, gdyż taką mam narzutę, dodatkowy plus tych operacji, to możliwość wykorzystania zasobów własnej szafy, bez ponoszenia dodatkowych wydatków, same plusy:-)