Kilka dni temu skończyłam czytać Llossa "Ciotka Julia i skryba", książka jest zaskakująca, niby wszystko normalnie ciągnie się główny wątek, później zaczyna inny, a później jeszcze inny, i jeszcze inny, a w międzyczasie oczywiście kontynuowany jest ten główny i żaden oboczny się nie rozwija i nie jest kończony... i nagle do mnie dociera, że te watki to są opowieści radiowe jednego z głównych bohaterów, który je tworzy i można by pomyśleć, powiem więcej ja sama pomyślałabym, że podobny zabieg i konstrukcja książki będzie męcząca i rozpraszająca, zwłaszcza, że te opowieści są zupełnie nie powiązane z wątkiem gównym i żeby było śmieszniej często nierozwikłane... Gdy to do mnie dotarło, tak bardzo zaczęłam się śmiać, bo przypomniało mi się jeszcze jedno opowiadanie Marka Twaina, który ma w swoim dorobku historię, w której rozkręca wątek, a intrygę doprowadza na skraj wytrzymałości nerwowej czytelnika i w kulminacyjnym momencie, w którym to ma się rozstrzygnąć wszystko, autor przyznaje, że zabrnął tak bardzo w swej historii, że sam nie wie jak ją rozstrzygnąć i zakończyć i tak zostawia mnie i wszystkich swoich czytelników, na pastwę pustych stron i niedopowiedzianej historii. Llosa nie męczy czytelnika, a wręcz przeciwnie, tymi opowiadaniami krótkimi, odrywa nas od głównej opowieści, po czym z przyjemnością wracamy do ciotki Julii i skryby, oraz ich przyjaciół. Po przeczytaniu zerknęłam na notkę o autorze, którą odnalazłam w necie, okazuje się, że oprócz tego, że jest to Noblista, to jeszcze jego twórczość ma silne wątki autobiograficzne, co dodaje całej opowieści mnóstwa pikanterii, bo to on jest tym skrybą, który miał romans z własną ciotką (nie krwi), a później, ale o tym to przeczytajcie już sami, bo naprawdę warto:-)
wtorek, 18 grudnia 2012
niedziela, 16 grudnia 2012
Najlepsza pieczarkowa na świecie i jak ze starej koszuli zrobić wieczorową bluzkę
Jak z koszuli zrobić wieczorową bluzkę? to proste, trzeba obciąć kołnierzyk i rękawki, oraz uruchomić wyobraźnię |
tą wykończyłam zarówno przy szyi, jak i rękawkach 3/4 cekinami, co nadało jej wieczorowy charakter, a koszula, której miałam już dosyć - stała się śliczną bluzeczką:-) |
Kolejna, była na mnie ciut tzn. o numer za duża, a zwłaszcza kołnierzyk |
rękawek |
rękawek, jak i dół wykończłam koronką o bardzo podobnym wzorze |
na koniec sukienka, z której robię spódnicę |
ale jak ta przeróbka się zakończyła, to następnym razem... |
Uwielbiam zupę pieczarkową - mniammmm! i nieskromnie dodam, że gotuję ją pyszną, oczywiście na pysznym rosole, bo rosół to zawsze podstawa. |
czwartek, 13 grudnia 2012
Styl dworkowy a mój maleńki salonik
Choć na początku, to dodane na koniec dwa zdjęcia zrobione w dzień, na pierwszym widać mnie więcej rozmiary pomieszczenia, ani duże, ani małe - apetyt rośnie w miarę jedzenia:-) |
a na tym już widać mój kochany pomocnik i klatkę na kanarki - są tam dwa :-) |
Nasz piecyk kaflowy, czy kominek kaflowy, daje ciepło i to rzeczywiste i to nastrojowe |
hmmm.... mój chyba największy wyczyn |
na razie stolik i sofka są opatulone szczelnie narzutami i wcale nie razi, że to wiklinka, docelowo ma być eklektyczny stolik i sofka , ale kiedy to będzie, nie wie nikt... |
wtorek, 11 grudnia 2012
Remontujemy sami dom
Tak wygląda framuga, drzwi pomijamy, gdyż idą na opał:-) framuga ma szerokość ok. 50 cm |
Narzędzia, które będą nam potrzebne, to - opalarka i szpachelki |
opalamy farbę do momentu pojawienia się pęcherzyków, a następnie zdejmujemy szpachelką |
Tak wygląda framuga i drewno po zdjęciu farby |
poniedziałek, 10 grudnia 2012
wieniec świąteczny z konikiem
Jak już wspomniałam wczoraj, musiałam pójść na pewne kompromisy, ponieważ nie zdobyłam ani szyszek, ani wstążki szerokiej w kratę czerwono-zielono-białą, ale udało się skończyć wieniec mimo wszystko improwizując z materiałami jakie miałam w domu. Oczywiście nie mogło zabraknąć konika, no bo jak w domu, w którym koniki odgrywają tak ważną rolę mogłoby ich zabraknąć na choince, choć tak uczciwie, to powinny być i huskye i koty, a tak są tylko konie, ale można powiedzieć, że te jako jedyne nie wchodzą do domu... Dlatego i choinka, co pokazałam na drugim blogu, jak i wieniec są z konikami, święta w tym roku zaczynają się wyjątkowo wcześnie, ale jak wyglądam przez okno na białe pola, a w oknie stoi choinka, to sobie myślę, że dobrze, bo na święta może być czarno i odwilż i przypomina mi się żart mojego męża, który mi jakiś czas temu opowiedział:
Jasio krzyczy z pokoju do mamy, która jest w kuchni
- mamo, mamo choinka się pali!
- nie pali, a świeci, mówiłam ci tyle razy - odpowiada mama z kuchni
za chwilę Jasio znów woła
- mamo, mamo firanka się świeci!
Jasio krzyczy z pokoju do mamy, która jest w kuchni
- mamo, mamo choinka się pali!
- nie pali, a świeci, mówiłam ci tyle razy - odpowiada mama z kuchni
za chwilę Jasio znów woła
- mamo, mamo firanka się świeci!
Oczywiście wszystko montowałam za pomocą kleju termicznego, sprawdza się on idealnie do wszelkiego rodzaju powierzchni, może z wyłączeniem tych bardzo gładkich. |
Na koniec wstążeczka zawiązana na kokardkę i zawieszony konik:-) |
niedziela, 9 grudnia 2012
Wieniec świąteczny i szaliczek.
A teraz wieniec, a właściwie elementy składowe tegoż wieńca, miał być ubrany głównie w szyszki, ale, że dziś w lesie niewiele ich znalazłam, a orzeszków i to własnych mam dostatek, to będą orzeszki. Oczywiście po skończeniu pokażę, a i konika na nim nie zabraknie. Sama jestem ciekawa jak mi wyjdzie, to mój chyba pierwszy wieniec...
Na koniec o książce, którą aktualnie czytam - " Ciotka Julia i skryba", napisana przez Noblistę Llosa. Czytając ją z dużym zaciekawieniem doszłam do połowy, przewracam kolejna kartkę, a tu pusta strona, patrzę na numer, na numer kolejnej zadrukowanej... brakuje strony, kartkuję dalej, a tu kolejnych dwóch brakuje i tak w sumie ośmiu stro w rozdziale kontynuującym główny wątek. Rachunek za książkę wyrzucony, mimo wszystko postanowiłam udać się do tej księgarni i spytać, czy nie dałoby się jakoś tego załatwić, ostatecznie planowałam doczytać właśnie w księgarni te osiem stron. Co się okazało, panie zawołały kierownika, wysłuchał relacji ze spokojem pań sprzedawczyń i mojej, po czym powiedział: Nic nie szkodzi, że nie ma pani rachunku, książkę proszę tej pani wymienić, a tą wybrakowaną przynieść mi na zaplecze, ukłonił się i odszedł, to był Empik - kocham Empik!
piątek, 7 grudnia 2012
Lalki z porcelany
...tak, gdyby tylko było mnie stać, to kolekcjonowałabym lalki z porcelany...
wtorek, 4 grudnia 2012
Czar dawnych lat, Erotyka i Święta
Zbliżają się Święta, a to dla mnie, zresztą pewnie jak i dla wielu innych, czas magii, czaru, romantyzmu, prezentów, ale i refleksji. I tak od pewnego czasu chodzi za mną myśl, że nie są to dobre dla mnie czasy, że jednak wolałabym inne, nieco starsze, nieco bardziej tradycyjne i ... normalne. A dlaczego normalne?
Będąc ostatnio w księgarni nabyłam pewną książkę o tematyce erotycznej, znalazłam ją na półce i z ciekawości sięgnęłam, otworzyłam, a moim oczom ukazała się magia dawnych lat, delikatna, wyszukana i ... normalne kobiety, a jakież piękne, a każda inna. Jedne szczuplejsze, inne grubsze, jedne o dużym biuście, inne o małym, jak w życiu prawdziwym, bez photoshopa, z żyłkami i naturalnymi liniami kobiecego ciała, wynikającymi z naszej anatomii. Tak mnie zachwycił ten album, że go kupiłam, bo przedstawia prawdziwe kobiety, a nie wytwory fabryki chirurgii plastycznych.
Święta
A już w święta, to "czar dawnych lat" musi być obecny na każdym kroku, choinka, kartki wysyłane co roku i w każdym miejscu w moim domu musi być element świąteczny i niekoniecznie musi się to wiązać z dużymi wydatkami, kiedyś miałam ubraną choinkę tylko w ciasteczka i czerwone kokardki, a zapach żywej choinki i maślanych ciasteczek , gdy zapaliło się lampki, wypełniał cały dom. W tym roku już również zaczynam pomalutku gromadzić, bądź wyciągać z szafy świąteczne akcesoria, mam też pomysł jak będzie w tym roku wyglądała moja choinka, oczywiście ją pokażę, a na razie przedsmak świąt z odrobiną czaru dawnych lat...
Będąc ostatnio w księgarni nabyłam pewną książkę o tematyce erotycznej, znalazłam ją na półce i z ciekawości sięgnęłam, otworzyłam, a moim oczom ukazała się magia dawnych lat, delikatna, wyszukana i ... normalne kobiety, a jakież piękne, a każda inna. Jedne szczuplejsze, inne grubsze, jedne o dużym biuście, inne o małym, jak w życiu prawdziwym, bez photoshopa, z żyłkami i naturalnymi liniami kobiecego ciała, wynikającymi z naszej anatomii. Tak mnie zachwycił ten album, że go kupiłam, bo przedstawia prawdziwe kobiety, a nie wytwory fabryki chirurgii plastycznych.
Święta
metalowe pudełeczko |
a w pudełeczku - czekoladki |
Kartki, staram się wybierać takie, które najbardziej przypominają dawny rysunek i dawną "kreskę" |
sobota, 1 grudnia 2012
Kolejne książki i... kulinaria!
Postanowiłam się nie poddać, a to dlatego, że jednak prowadzenie tego blogo-pamiętnika nie wiejskiego sprawia mi ogromną przyjemność, a i może ktoś wróci do mnie, bądź dołączy ktoś nowy. Dziś jak to tytuł wpisu zapowiada dalej o książkach, ale i nie tylko. Jestem w trakcie czytania dwóch na raz Umberto Eco, oraz kolejnej książki o magach Trudi Canavan. Eco pisze świetnie w takim moim ulubionym Dickensowskim stylu jak Klub Pickwicka, ale w moim przypadku to pozycja, którą należy dawkować, na kilkanaście wieczorów, a nie na dwa jak to z Canavan bywa, na którą sobie zrobiłam przerwę. Na razie nawet nie wiem, czy główny bohater cierpi na osobowość wielokrotną, czy ktoś nim manipuluje, stawiam na razie na to, że jest rasowym wariatem, ale ponieważ jestem jeszcze nawet nie w jednej trzeciej książki, to zakładać się nie będę:-) Natomiast wspomniana przeze mnie Trudi Canavan, pisze świetne książki przygodowe o magach, na zdjęciu znajduje się tylko część tych, które udało mi się już przeczytać, a to dlatego, że kilka tomów przeczytałam na czytniku widocznym na zdjęciu - wychodzi taniej:-)" Łotr", to drugi tom kolejnego cyklu pierwszy cykl czterotomowy - przeczytałam cały, a "Szepty dzieci mgły", to opowiadania, część luźno powiązana ze światem który wykreowała w opowieściach o Czarnym Magu, czyta się szybko, miło, wszystko bardzo zgrabnie się układa.
Teraz o kulinariach:-)
Rosół, ach ten rosół, stwarza tyle możliwości, a i sam w sobie jest czystą Ambrozją... Moje dzisiejsze gotowanie właśnie rosołu nie zakończyło się tylko na nim, tylko przez kurczaka w galarecie, zupie na dzień następny, a na kaszy dla psów skończywszy - a miał być po prostu rosół...
Zaczęło się od ROSOŁU! na porcji rosołowej, okrawkach mięsa wołowego i wieprzowego, oraz świeżych warzywach gotowanego. Następnie spytałam mego męża (sama wcześniej nabrawszy ochoty), czy nie zjadł by kurczaczka w galarecie - powiedział, że tak, więc dorzuciłam pierś kurzą do gotowania. Na tej mieszance mięsno - warzywnej, rosół wyszedł jak marzenie... Psy na te wszystkie zapachy dostały czystego obłędu, obłęd było widać w oczach, obłęd było widać w minach, obłęd było widać w ruchach i skowytach, choć muszę przyznać z zaskoczeniem niemałym iż te moje pełne obłędu psy, wykazały się sporą dawką taktu i dobrego wychowania, choć niuchały na krawędzi stołu z pasją, to żaden ozór nie wylądował w talerzyku:-)
Na koniec naszej dzisiejszej przygody z rosołem, odlałam garnuszek na zupę jutrzejszą dla nas, a następnie wrzuciłam kaszę, aby zadość uczynić tym dzisiejszym psim torturom, które dziś przechodziły otoczone zewsząd smakowitymi aromatami, a wszystko przez to, że jednak postanowiły zamieszkać w domu...
Ach zapomniałabym, że w międzyczasie zrobiłam stojak na doniczki z ziołami, stare żeliwne podstawki, zostały pomalowane na "mosiądzowo", a w nich osadzone, moje ukochane, słodkie, kuchenne doniczki z bazylią.
Teraz o kulinariach:-)
Rosół, ach ten rosół, stwarza tyle możliwości, a i sam w sobie jest czystą Ambrozją... Moje dzisiejsze gotowanie właśnie rosołu nie zakończyło się tylko na nim, tylko przez kurczaka w galarecie, zupie na dzień następny, a na kaszy dla psów skończywszy - a miał być po prostu rosół...
Na początek, marchewka z rosołu pokrojona w kostkę, oraz groszek konserwowy, |
następnie pierś kurza pokrojona w kostkę i pietruszka posiekana grubo |
zalewamy wszystko rosołkiem z rozpuszczoną żelatyną |
posypujemy pieprzem świeżo zmielonym i gotowe! |
Zaczęło się od ROSOŁU! na porcji rosołowej, okrawkach mięsa wołowego i wieprzowego, oraz świeżych warzywach gotowanego. Następnie spytałam mego męża (sama wcześniej nabrawszy ochoty), czy nie zjadł by kurczaczka w galarecie - powiedział, że tak, więc dorzuciłam pierś kurzą do gotowania. Na tej mieszance mięsno - warzywnej, rosół wyszedł jak marzenie... Psy na te wszystkie zapachy dostały czystego obłędu, obłęd było widać w oczach, obłęd było widać w minach, obłęd było widać w ruchach i skowytach, choć muszę przyznać z zaskoczeniem niemałym iż te moje pełne obłędu psy, wykazały się sporą dawką taktu i dobrego wychowania, choć niuchały na krawędzi stołu z pasją, to żaden ozór nie wylądował w talerzyku:-)
Na koniec naszej dzisiejszej przygody z rosołem, odlałam garnuszek na zupę jutrzejszą dla nas, a następnie wrzuciłam kaszę, aby zadość uczynić tym dzisiejszym psim torturom, które dziś przechodziły otoczone zewsząd smakowitymi aromatami, a wszystko przez to, że jednak postanowiły zamieszkać w domu...
Ach zapomniałabym, że w międzyczasie zrobiłam stojak na doniczki z ziołami, stare żeliwne podstawki, zostały pomalowane na "mosiądzowo", a w nich osadzone, moje ukochane, słodkie, kuchenne doniczki z bazylią.
Subskrybuj:
Posty (Atom)